22 lutego 2019

Szczepienia: czy obowiązkowe? kiedy i gdzie się szczepić?

Przyznam szczerze, że długo zastanawiałam się nad szczepieniami. Nie wiedziałam jaką decyzję podjąć, kogo słuchać. Poniekąd dlatego, że już raz przez to przechodziłam jako dziecko, więc jaki byłby sens wszystko powtarzać? Ale też dlatego, że coraz częściej media propagują poglądy antyszczepionkowców, komentarze i historie zapłakanych rodziców, a do tego zdjęcia pokazujące tragiczne skutki szczepionek, co naprawdę daje do myślenia...
Słyszałam o pewnym przypadku, który miał miejsce na moim oddziale. Chłopak zmarł. Przeszedł ciężkie leczenie, przeszczep, wszystko szło już ku dobremu, aż tu nagle, kiedy dostał szczepionkę, na skutek powikłań... Organizm sobie nie poradził. Aczkolwiek... być może przyczyna była dużo bardziej złożona, niż się wszystkim postronnym wydawało...
Mało tego - inny przykład - osobiście znam osobę, która odmówiła WSZYSTKICH szczepień. I pomimo tego, nadal żyje :) Ma się dobrze, prawie nie choruje. Jest po ostrej białaczce limfoblastycznej, wiekowo rok starsza ode mnie, płci przeciwnej, już prawie 3,5 roku po przeszczepie, a swoją kondycją wręcz  t r i u m f u j e  nade mną. Ehh, czasem to się nawet zastanawiam skąd ma tyle siły... Ja po zaledwie 5 km rowerem jestem  w y k o ń c z o n a …

Zatem na pytanie, czy szczepienia są konieczne, chyba nie umiałabym odpowiedzieć jednym wyrazem: TAK lub NIE. Powody na NIE, wymieniłam wyżej. A powody na TAK, cóż, w moim przypadku jednak przeważyły... Po pierwsze, w pewnym momencie poczułam, że powinnam się zaszczepić. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale... "intuicji" zawsze słucham i jeszcze mnie nie zawiodła. Po drugie, szczepienia dają większy spokój ducha. Zgodnie z frazeologizmami "przezorny zawsze ubezpieczony" czy "lepiej chuchać na zimne", nie chcę mieć sobie potem nic do zarzucenia - "przecież mogłam się zaszczepić, mogłam zapobiec...". Nie chcę płakać, nie chcę cierpieć podwójnie niepotrzebnie, nie chcę się męczyć, ani martwić o to, że gdziekolwiek wyruszę z domu, czyhają jakieś niebezpieczne wirusy, którymi mogę się zarazić i umrzeć. Nie chcę, wyrywając chwasty w ogródku (nawet w rękawicach), myśleć o tym, co będzie gdy się zranię, a potem zarażę tężcem? Albo co jeśli wróci epidemia chorób, z którymi do tej pory nie było problemu, ale przez migracje ludności, napływy uchodźców i Ukraińców do Polski czy chociażby nieszczepienie się coraz większej ilości osób, zaczną się na nowo rozprzestrzeniać? A jeśli zarażę się żółtaczką w szpitalu, u kosmetyczki czy u fryzjera..? Po trzecie, szczepionki  u c z ą  układ odpornościowy jak walczyć z chorobotwórczymi drobnoustrojami. Dzięki nim zwiększa się też szansa na to, że jeśli zachoruję na coś zagrażającego życiu, mój organizm raz, że sobie da radę, a dwa, będę to przechodzić dużo łagodniej. Po czwarte, sama zauważyłam, że już po pierwszych szczepieniach poziom immunoglobulin bardzo ładnie zaczął się podwyższać, a wcześniej rósł naprawdę wolno przez długi czas, konieczne były nawet przetoczenia. I jeszcze jeden argument, niezwykle istotny. Do szczepień zachęcają <chyba> wszyscy lekarze. Myślę, że moja wiedza medyczna nie jest na tyle duża, aby podważać ich zdanie na ten temat... Jeżeli sądzą, iż będąc po przeszczepie szpiku skrajną nieodpowiedzialnością byłoby się NIE zaszczepić, to ja im wierzę. Poza tym, próbowałam swego czasu rozwinąć temat zarówno na wizycie u hematologa jak i transplantologa, i oboje mi powiedzieli, że jeżeli taka byłaby moja decyzja, zmuszać mnie nie będą, lecz nie wezmą także odpowiedzialności za to co się stanie, po tym jak zrezygnuję... A gdy zapytałam o toksyny, szkodliwe substancje dodawane przez producentów do szczepionek, pani doktor tylko lekko się uśmiechnęła i powiedziała: a chemioterapia, którą dostawałaś, to co było?

Tak więc pisząc wprost, sytuacja wygląda następująco: transplantolog/hematolog jedynie ZALECA powtórne wykonanie szczepień u osób po przeszczepie, a to czy pacjent posłucha, czy odmówi i ich nie wykona zależy wyłącznie od niego. Mamy wybór, bo nikt nas na krzesełko nie posadzi i nie wyskoczy z igłą. Nawet na konkretny oddział nie pokieruje, każąc się położyć na parę dni... Cóż, samemu trzeba to załatwić, swoje wychodzić. No i samemu za nie zapłacić.

Problemem, a zarazem niewiarygodną nielogicznością w naszym państwie jest to, że w takich przypadkach jak mój szczepienia nie są refundowane. Po co NFZ wydaje kilkaset tysięcy złotych na leczenie białaczki, kolejne pół miliona na przeszczep, jeżeli w zasadzie jedna poważniejsza infekcja może doprowadzić do... być może powinnam to inaczej ująć, ale... zmarnowania tych pieniędzy? Wobec tak dużych kwot, sfinansowanie szczepionek chyba nie zrobiłoby wielkiej różnicy. Koszt jednej wynosi od kilkudziesięciu złotych, do kilkuset (z tego co pamiętam, najdroższa to niecałe 500zł). Ale dla zwykłego obywatela jest to niewątpliwie wydatek odczuwalny. Mam tylko nadzieję, że finanse nie staną się albo nie stały się przyczyną czyjejś rezygnacji ze szczepień...

A jeszcze w nawiązaniu do słów : "samemu trzeba to załatwić"...
Sprawa wygląda tak, że gdy nadejdzie odpowiedni moment, lekarz w poradni porusza na wizycie kontrolnej temat szczepień. Pamiętam, że dostałam wtedy tak zwany "kalendarz szczepień" ułożony i podpisany przez pneumunologa współpracującego z oddziałem. Można powiedzieć, że był "skrojony" typowo pode mnie (chociażby dlatego, że wykluczał ospę jako jedną z pozycji - niestety miałam tę przykrość i swego czasu nastąpiła reaktywacja wirusa w formie półpaśca...) W nim znajdowały się m.in. informacje jakie konkretnie szczepionki mam dostać, na co, w jakich odstępach, kiedy i po ile dawek. Ale potem to pacjent SAM musi udać się z tym do wybranej, z reguły najbliższej przychodni i POPROSIĆ o to, żeby ktoś tam te szczepienia zgodnie z "planem" czy "schematem", bo tak bym to nazwała, przeprowadził. Całe szczęście, u mnie już nie było z tym dalej właściwie żadnych problemów... ;)

Zaś kiedy jest ten właściwy moment?
Wiem, że w zależności od szpitala w różnych terminach zalecają rozpocząć, najwcześniej chyba po 6 miesiącach (przynajmniej tak słyszałam niecałe dwa lata temu, wtedy byłam bardziej na bieżąco...). Mi powiedzieli, że musi minąć rok. Tylko trzeba wziąć też pod uwagę, że każdy przypadek jest inny, więc naprawdę nie ma sensu się porównywać i domagać się szczepień za szybko, bo naprawdę można sobie wtedy zaszkodzić zamiast pomóc (!) Ja osobiście, przez bardzo długi czas miałam zbyt niski poziom immunoglobulin i z tego powodu lekarz zalecił wstrzymać się, aż do momentu jak choć trochę podrosną, wychodząc przynajmniej z krytycznego pułapu. Innymi słowy, wtedy jeszcze byłam za słaba - szczepionka to wyzwanie, nie lada wysiłek dla naszej nowiutkiej odporności. Potem, kiedy już teoretycznie mogłam zacząć, po prostu bałam się, miałam mnóstwo wątpliwości i to spowodowało "opóźnienie" o kolejnych kilka tygodni. Ostatecznie pierwszą dawkę przyjęłam po roku i 4 miesiącach od tzw. doby "0".

I wracając do "Nie było z tym (…) problemów", czyli...
Przez lekarza rodzinnego zostałam skierowana bezpośrednio do Pani Doktor zajmującej się u nas szczepieniami - co ciekawe, pediatry, choć 18-stka widniała już w dowodzie - i to ją zaczęłam od tego momentu regularnie odwiedzać. Nota bene, to ta sama Pani Doktor, która pierwsza miała na swoim biurku fatalne wyniki morfologii z rozmazem, gdy zachorowałam... Potem wszystko przebiegało standardowo, czyli zawsze przed "odesłaniem" mnie do sąsiedniego pokoju pielęgniarki pytała jak się czuję, czy nie mam kaszlu, kataru, biegunki itd., sprawdzała, czy nie ma najmniejszych objawów infekcji, powiększonych węzłów chłonnych, czy innych przeciwskazań do szczepienia. Prosiła o przynoszenie ze sobą ostatnich wyników badań z poradni transplantacyjnej - za każdym razem chciała się z nimi zapoznać. Wyjątek stanowiło jedynie to, że do jej gabinetu wchodziłam bez kolejki oraz nigdy nie dostawałam kilku szczepionek za jednym razem, choć w różne miejsca, co przeważnie się praktykuje u małych dzieci. Pani Doktor wyznaczała także terminy kolejnych wizyt.  Za każdym razem zapytała, czy coś się działo od ostatniego albo po ostatnim razie... Widziałam, jak bardzo się przejęła. W tym pozytywnym znaczeniu, oczywiście. Naprawdę się starała i... po prostu zależało jej, żeby było dobrze. Zresztą Pani Pielęgniarce również. W razie wątpliwości konsultowały się z innymi specjalistami telefonicznie, m.in. z lekarzem z oddziału, na którym miałam przeszczep, a nawet jednego razu z krajowym konsultantem do spraw szczepień. 

Czy zdarzały się jakieś powikłania?
Nie, nie u mnie. Choć reagowałam różnie. Ale żaden rumień się nie pojawił w miejscu wkłucia. Gorączki też chyba nie kojarzę... Oczywiście każdorazowo bolało mnie ramię, jednak to nic anormalnego - substancja wstrzyknięta w mięsień musi "się rozejść". Z reguły dużo spałam, nawet 12-13 godzin przez pierwsze 3 doby. Parę razy miałam wrażenie, że jestem jakaś spuchnięta, czerwona na twarzy. Czułam się słaba przez kilka dni, zmęczona, jakby ktoś ze mnie powietrze spuścił. Zazwyczaj oglądałam wtedy Netflixa albo po prostu leżałam, ewentualnie czytałam. Przez pierwsze 2-3 dni po szczepieniu, gdy organizm jest najbardziej osłabiony, starałam się nie wychodzić na dwór na spacery, ani tym bardziej do sklepu, żeby nie złapać żadnej infekcji (chociaż odporność w sumie spada na dłużej - pierwsze 2 tygodnie od szczepienia). Kiedyś, pamiętam, dopadło mnie przeziębienie (krótko, bo po 5-6 dniach zaledwie), które ciągnęło się przez 3 tygodnie i skończyło naprawdę dużą dawką antybiotyku. Później jednak, z każdym kolejnym razem i przy następnej szczepionce, czułam się mocniejsza. A patrząc długotrwale - odporność rosła. Krwinki białe ciągnęły ku górze, wyniki to potwierdzały.

Ile jest właściwie szczepień?
Z tego co liczyłam, zgodnie z planem - 24. Są to m.in. polio, WZW-B, HiB, tężec, krztusiec, pneumokoki... - szczepionki tzw. martwe, jedna tylko, ostatnia (MMRII) jest szczepionką "żywą". Na dzień dzisiejszy 18 mam za sobą. Zdecydowałam się przyjąć wszystkie, za wyjątkiem tej na grypę, którą teoretycznie powinnam wraz z całą rodziną (w domyśle czyt. domownikami) aplikować każdego roku na jesień. Jakoś nie wierzę w jej skuteczność i chyba nic mnie do tego nie przekona... Ale to tylko moje zdanie...




10 komentarzy :

  1. Paula to szepienia nie są refundowane? Dużo za nie płaciła?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na dzień dzisiejszy w Polsce szczepienia nie są refundowane dla osób po przeszczepie szpiku, w przeciwieństwie do tych dla małych dzieci.
      Czy dużo płaciłam... Moim zdaniem nie jest to mała kwota. Ceny są różne. Koszt jednej szczepionki to tak jak napisałam wyżej od kilkudziesięciu do kilkuset złotych. Na szczęście szczepienia są rozłożone w czasie, wiec wydatki również, nie trzeba płacić wszystkiego na raz. Pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Ryzyko powikłań jest zawsze - po każdym zabiegu, po każdym leku, nawet witaminie C... Mniejsze lub większe ale jest. O ile szczepienia dodatkowe może nie są super ważne, o tyle te podstawowe mają duże znaczenie, moim zdaniem. I właśnie dzięki nim, nasze pokolenie nie zna nawet pewnych chorób. Poważnych chorób, przez które tysiące dzieci umierało. Ryzyka nigdy nie ukniemy. Brak szczepień to też ryzyko, nie tylko dla osoby nieszczepionej, ale i dla jej otoczenia. Temat rzeka ;) ale bardzo fajnie rozwinęłaś go. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję!
      Bardzo ważne zdanie - "brak szczepień to ryzyko nie tylko dla osoby nieszczepionej, ale i dla otoczenia", zwłaszcza dla tych z obniżoną odpornością, np. dzieci po lub w trakcie chemioterapii podtrzymującej (białaczka limfoblastyczna), które chodzą do przedszkola, bo rodzice z różnych przyczyn nie są w stanie zapewnić im innej opieki... Pozdrawiam

      Usuń
  3. Gratuluję mądrej decyzji :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Trafiłam na Twojego bloga poszukując informacji nt. szczepień po przeszczepie szpiku.
    Jestem ok. 6 lat po przeszczepie, a mój lekarz uważa, że powtarzanie szczepień to niepotrzebne obciążanie układu odpornościowego. Nadmienię, że poziom immunoglobulin i pozostałych parametrów mam w normie. Sama nie wiem czy powinnam zawierzać opinii jednego lekarza. Osobiście wolałabym się zaszczepić, ale nie wiem jakie jest realne ryzyko powikłań. Myślę również o szczepieniach w kwestii podróży, czy rozważałaś tego rodzaju szczepienia? Może powinnam skonsultować się z innym hematologiem? Może mój należy do "antyszczepionkowców" i stąd to podejście?

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmmm… Obecnie jestem na takim etapie - zostało mi ostatnie szczepienie (szczepionka żywa); niestety w ostatnim czasie poziom immunoglobulin spadł mi mocno poniżej normy (4,6 - norma od 6 do 16), wiec muszę się wstrzymać. Co jest przyczyną tego spadku? Nie wiem... Może właśnie poprzednia szczepionka. Jestem 3 lata i 10 mscy po przeszczepie.

      Patrząc na Twoją sytuację, ciężko jest mi cokolwiek doradzić. Decyzja dotycząca szczepień nie jest łatwa, ja sama nawet teraz nie jestem do końca, tak w 100 procentach, pewna czy dobrze zrobiłam. Osobiście nie trafiłam na lekarza, który odradzałby szczepienia po przeszczepie. Myślę, że w tej chwili Twój układ odpornościowy jest dużo mocniejszy niż był krótko po przeszczepie, wyniki są dobre, więc ryzyko powikłań poszczepiennych nie jest duże. Ale dla własnego spokoju, skonsultowanie tego z innym lekarzem jest dobrym pomysłem. Pamiętaj, decyzja i tak należy do Ciebie :)
      Przed podróżą - tu na pewno ja bym się zaszczepiła. Pozdrawiam

      Usuń
  5. Wiam.
    Też jestem po przeszczepie szpiku , tylko ze u mnie był to przeszczep autologiczny . Piszesz o badaniu poziomu imunoglobulin , ja nigdy nie miałem tego badania... ciekawe dlaczego? Jeżeli chodzi o szczepienia ,to już prawie mam to za sobą . Też długo myślałem nad tym czy w ogóle się szczepić?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ciekawe. Nie wiem dlaczego.
      U mnie immunoglobuliny były często badane. Teraz jestem 4,5 roku po przeszczepie, nadal są poniżej normy... Zdrówka życzę!! : ))

      Usuń