14 grudnia 2016

Śluza [izolatka] przeszczepowa.

Przyjeżdżając do ośrodka przeszczepowego w głowie miałam jedną wielką niewiadomą. Na pierwszy rzut oka - szpital jak szpital. Dopiero, gdy wjechałam windą na prawie najwyższe piętro budynku, poczułam, że coś tu nie gra. Zamiast normalnego holu, z mnóstwem kręcących się wokoło ludzi, przede mną znajdował się mały korytarzyk, może 3 x 3 m. Na ścianie zauważyłam domofon, więc zadzwoniłyśmy z mamą. Otworzyły się drzwi i przeszłyśmy dalej do kolejnego niewielkiego pomieszczenia. Po chwili pojawiła się pielęgniarka, naprawdę przesympatyczna kobieta, która w całej tej niepewności dodała nam odwagi swoim szczerym uśmiechem i miłym przywitaniem.
Nie da się ukryć, że już na samym początku zadziwiła mnie wyjątkowość i specyficzność tego oddziału. Sam układ pomieszczeń był nietypowy. Kolejno przechodziłam przez następne drzwi, zastanawiając się, co za nimi będzie. W pewnym momencie musiałam się nawet cała przebrać w niebieski strój, intensywnie pachnący przesadną "czystością", a wszystko po to, by wprowadzić dalej jak najmniej bakterii zewnętrznych. A już o wchodzeniu w butach, to nie było mowy! Czułam się jak w jakimś laboratorium. Miałam wrażenie, że wszystko dookoła jest totalnie pozbawione brudu, a przynajmniej takiego, który jest widoczny dla ludzkiego oka. Czy widziałeś kiedyś takie warunki, w jakimkolwiek z polskich szpitali? Dla mnie była to zupełna nowość. Niewiarygodne, że takie oddziały istnieją, a tak niewiele ludzi o tym wie, bo nigdzie się o tym nie mówi.
W pewnym momencie doszłam do miejsca, gdzie pielęgniarka pokazała mi drzwi z napisem: ŚLUZA. STANOWISKO PRZESZCZEPOWE. Powiedziała, że to moja sala na najbliższe tygodnie. Dała mi trochę czasu na psychiczne oswojenie się z myślą, że gdy tam wejdę, to nie będę mogła tak prędko jej opuścić. Perspektywa spędzania czasu w przysłowiowych "czterech ścianach", nie wydawała mi się jednak aż taka straszna, jak innym dzieciom. Można powiedzieć, że troszkę byłam już przyzwyczajona do samotności, ponieważ w ostatnich miesiącach długo leżałam w izolatce. Żeby nie odwlekać chwili, która i tak musiała kiedyś nastąpić, wzięłam prysznic i założyłam nowy komplet ubrań. Nadszedł w końcu ten moment, kiedy przekroczyłam ostatnie drzwi.
Sala była naprawdę niewielka, tak na oko miała jakieś 2m szerokości i 3m długości. W środku panował straszny hałas, ciągły szum za sprawą klimy filtrującej, odkażającej i ogrzewającej powietrze. Kwestia przyzwyczajenia... Pierwsze co, moją uwagę przykuła pęknięta szyba. Ja od razu pomyślałam, że to pamiątka po nieudanej próbie samobójczej jakiegoś zdesperowanego dziecka lub nastolatka, który nie mogąc już dłużej wytrzymać robił wszystko, by się jakoś uwolnić. Cóż, zbyt bujna wyobraźnia nie ułatwia życia, zwłaszcza w takich momentach. Okazało się, że za pęknięcie był odpowiedzialny jeden z rodziców, który pewnego upalnego dnia przez siłę próbował spuścić przymocowane na stale żaluzje. Okien oczywiście nie można było otworzyć, a ściany były... plastikowe!
Wśród podstawowego wyposażenia znajdowały się:
* łóżko z przyciskiem alarmowym i szafka nocna, a na niej telefon;
* metalowy wózek z jakimiś środkami czystości, maściami, gazami, jednorazowymi nerkami i słuchawkami lekarskimi oraz workiem na śmieci;
* krzesło i stolik, przy którym mogłam spożywać posiłki;
* "tron", czyli toaleta, a dokładniej krzesło z dziurą i podsuniętym pod nią wiaderkiem.
W rogu wisiał telewizor, a obok niego... kamera! Tak, właśnie! Monitoring 24-godzinny, żeby pielęgniarki o każdej porze dnia i nocy mogły kontrolować co właśnie robię i czy nie potrzebuję pomocy. Zero prywatności, nawet podczas załatwiania potrzeb fizjologicznych. W ścianie obok łóżka znajdowało się zasuwane okienko, przez które ciągnęły się kilkumetrowe kable podłączone na stałe do mojego broviaka. Cały sprzęt i aparatura, leki itp. znajdowały się w pomieszczeniu obok, żeby ograniczyć na ile się da liczbę wejść do sali. Miało to swoje plusy, ale byłam ciągle uwiązana...
Spędziłam tam 62 dni. Chyba ciężko jest to sobie wyobrazić, prawda ?

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz