30 grudnia 2017

Boże Narodzenie w szpitalu.

Jako mała dziewczynka, bardzo lubiłam końcówkę grudnia. Kolorowe światełka bożonarodzeniowe, ten klimat.. ten zapach... kolędy, opłatek, prezenty... ach, chyba każdy wie o czym mówię :)
W mojej rodzinie wyjątkowo dbało się o tradycje. Razem z dziadkiem stroiłam choinkę przed Wigilią, a z babcią - lepiłam ogromne ilości pierogów z kapustą i grzybami, dekorowałam półmiski z rybami w galarecie, przyozdabiałam stół gałązkami świerku... Wtedy, to wszystko wydawało mi się takie normalne. Po prostu tak wyglądają ŚWIĘTA, to jest BOŻE NARODZENIE i nawet przez myśl mi nie przeszło, że można by było spędzić te dni inaczej... Zawsze myślałam, że pomimo drobnych różnic dotyczących jakichś pojedynczych zwyczajów, dla każdego człowieka jest to czas radości, prezentów, spotkania się z rodziną - bliższą lub dalszą, a nawet rozpusty, bo można najeść się do syta bez żadnych skrupułów. Tymczasem, będąc w szpitalu zobaczyłam, ale tak  n a p r a w d ę  zobaczyłam, gdyż wcześniej chyba jedynie pozornie zdawałam sobie z tego sprawę, że w życiu bywają sytuacje, kiedy strasznie trudno jest się cieszyć całą tą "magią świąt".
Na Oddziale Hematologii Dziecięcej, w okolicach Bożego Narodzenia lekarze starają się wypisać do domu kogo tylko mogą -  na tydzień, na 3 dni albo nawet na kilka godzin. I pewnie myślisz sobie, że przecież nie warto się pakować na tak krótko. Wręcz przeciwnie! Niektórzy tak długo czekają na tę przepustkę, że staje się dla nich arcyważnym wydarzeniem; momentem newralgicznym i pierwszorzędnym, do którego odliczają dni w kalendarzu (jak było chociażby w moim przypadku...). Ale co z tymi, którym wyniki albo konieczność podawania pewnych leków nie pozwalają nawet na chwilowe opuszczenie murów szpitalnych, bo i takich pacjentów jest wcale nie mało..?
Najpierw Pani Świetliczanka zajmuje się choinką umieszczaną na holu. Wspólnie z dziećmi maluje, wycina ozdoby i wiesza bombki. Później, już w odpowiednim czasie, rodzice ustawiają na korytarzu jeden, długi, wspólny stół i rozkładają, bądź podgrzewają w kuchni wielorakie potrawy wigilijne, w zależności od tego co kto przyniósł. I tu pojawia się pierwsza zasadnicza różnica - z powodu diety neutropenicznej i wątrobowej, mali pacjenci nie mogą jeść wszystkiego. Rybki gotowane na parze, owszem, ale takie pierogi z kapustą i grzybami, sałatka z majonezem, surowe pomarańcze - stają się luksusem, na który oprócz opiekunów czy pielęgniarek mało kto może sobie pozwolić. Co do ilości też pojawiają się pewne ograniczenia, bo jak np. powiedzieć dziecku "Nie jedz tego tyle, będzie Ciebie potem brzuch bolał." albo "Koniec, chyba wystarczy już tych słodyczy." ? Przecież to Wigilia. To samo dotyczy prezentów, które sponsorzy przynoszą na oddział. Ilość toreb, które dostałam od przeróżnych organizacji (a było ich chyba z dziewięć?), pozytywnie zaskakuje. I doceniam ten gest. Miło, że myślą o chorych, chcą pomóc i jakoś poprawić nam humor... ale gdy zobaczyłam w jednej z nich ze 2 kg mandarynek, świeżych, pachnących, dosłownie jak z obrazka, których zjeść nie mogłam, aż mi serce ścisnęło i nie wytrzymałam, popłakałam się... Dopóki czegoś nie widzisz, nie myślisz o tym, jest po prostu lżej... Mając leukocytów poniżej 700, względnie 500, obowiązuje całkowity zakaz spożywania surowizny, więc mogłam jedynie pomarzyć, że moje krwinki białe urosną do tego poziomu nim owoce zapleśnieją lub się zepsują. No i jeszcze słodycze, będące od zawsze kwestią sporną. Rodzice ograniczają je dzieciom - wiadomo, "cukier karmi raka", szkodzi zdrowiu, niszczy zęby, a jego nadmiar pomaga odbudować się komórkom nowotworowym, więc poniekąd i osłabia działanie chemii. To spróbuj teraz zrozumieć, w jakiej sytuacji jest stawiana matka bądź ojciec, kiedy widzi wielki uśmiech na twarzy malucha po rozpakowaniu takiego na przykład prezentu:


To jest cholernie trudne. Pojawia się dylemat: co robić? Mi było ciężko oprzeć się pokusie, pomimo że miałam 17 lat i byłam świadoma skutków zjedzenia tych pyszności, a co dopiero młodsi ode mnie... Większość tego typu prezentów powędrowała do moich kuzynek. A tu przykład jeszcze jednej paczki...


... w której był perfum, balsamy do ust, bransoletka, skarpety itd. :)
Pisząc dalej o wigilii szpitalnej, nie jest ona typowa z jeszcze jednego względu. W tym dniu nie zjeżdżają się wszystkie ciotki z całym kuzynostwem, jak to zwykle bywa. Może odwiedzić Ciebie jedynie najbliższa rodzina - rodzice, rodzeństwo, ewentualnie babcia, dziadek. W dodatku pod warunkiem, że są absolutnie zdrowi, tzn. nie ma ryzyka, aby zarazili Cię czymkolwiek. Opryszczka, katar, kaszel uniemożliwiają wpuszczenie na oddział.
Kiedy przychodzi już ten moment i wszyscy spotykają się przy wspólnym stole, dosiadają się również Panie Pielęgniarki, a czasem i lekarze dyżurni. Dzieci wychodzą z sal - jedne w maseczkach, inne bez, a jeszcze inne ciągną ze sobą stojak z kroplówką lub pompą, przez którą akurat leci chemia. Ktoś włącza płytę z kolędami, której dźwięki wypływające z głośników niosą się na cały oddział. Słychać je w każdej sali. W każdej. Nawet tam, gdzie zostały jeszcze dzieci...

Wspomniałam wyżej, że w pewnych sytuacjach bardzo trudno jest się cieszyć świętami. Boże Narodzenie spędzane w szpitalu to właśnie jedna z nich. Dwa lata temu, bardzo liczyłam na przepustkę. Normalny człowiek nie jest w stanie tego zrozumieć, ale wtedy nie było drugiej rzeczy, na której aż tak by mi zależało. I cóż... nie dostałam jej. Tego dnia, ja i jeszcze jeden chłopiec leżeliśmy na łóżkach w salach z przyklejoną karteczką z napisem "izolatka". Nie mogliśmy wyjść na korytarz i usiąść ze wszystkimi. Pamiętam, że Pani Ordynator, moja Prowadząca i Panie Pielęgniarki wchodziły do mnie pojedynczo, całe w fartuchach i maseczkach, żeby złożyć życzenia i podzielić się opłatkiem. Dlaczego skazano nas na odosobnienie? Czemu zostaliśmy wyalienowani..? Ten chłopiec miał kwarantannę z powodu groźnego wirusa, więc istniało ryzyko zarażenia innych dzieci. A ja... hmm... O tym w kolejnej części.

8 komentarzy :

  1. Przegrałam - popłakałam sie jak dziecko.. Podziwiam Cie Paula!
    Pozdrawiam i zycze zdrowia ^^
    Oraz sily na nadchodzący rok! ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I ja również życzę wszystkiego dobrego w nowym roku!
      : ))

      Usuń
  2. Paula podziwiam cię !! Jesteś po prostu wielka! Pozdrawiam cię serdecznie ❤

    OdpowiedzUsuń
  3. Nareszcie! Myślałem, że się nie doczekam kolejnego wpisu. Pisz Paulina, pisz, bo robisz to świetnie - aż mi się wierzyć nie chce, że tak młoda dziewczyna ma tak dobre pióro. Nie wiem jakie masz dalsze plany na naukę, ale jeżeli są związane z pisaniem - jestem na tak. Wiem, co mówię, bo 10 lat byłem dziennikarzem, a teraz nadal w dużym stopniu żyję z pisania.

    Na Twojego bloga nie trafiłem przypadkowo - jestem onkorodzicem, tatą dziewczynki, która chorowała na guz lity. Nie miała przeszczepu, ale te wszystkie rzeczy związane z chemioterapią znam doskonale.

    Życzę Ci przede wszystkim zdrowia i trzymam kciuki z dalsze sukcesy. Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooo, dziękuję bardzo ; ))
      Szczerze mówiąc, myśląc o przyszłości nawet nie brałam pod uwagę pisania, ale może faktycznie powinnam się nad tym zastanowić...

      Usuń
  4. Świetny wzruszający wpis! Naszym zdaniem powinnaś zabrać się za pisanie książek - takich o życiu. Bardzo chwytająca za serce historia. Życzymy powodzenia!

    OdpowiedzUsuń