21 grudnia 2016

Po stokroć czystość.

Nie jestem typem pedantki. Chociaż lubię porządek, owszem, ten zapach czystości i świeżości, albo nowości... Przyjemnie się siedzi, gdy wszystko dookoła jest uporządkowane i znajduje się na swoim miejscu. No ale bez przesady, mój pokój to nie muzeum. Ja nie podziwiam eksponatów, tylko ich używam. A skoro ich używam, to normalne, że często zmieniają swoje położenie, prawda? Niektórzy nazywają to zjawisko bałaganem, ale ja nie lubię tego określenia.
Jeśli chodzi o ścieranie kurzu, zawsze uważałam, że raz w tygodniu w zupełności wystarczy. Przecież znam osoby, które robią to zdecydowanie rzadziej. Jednak istnieją też miejsca, gdzie robi się to o wiele częściej i nie chodzi mi o lokum alergików, bo nie tylko dla nich pyłki kurzu mogą stawać się niebezpieczne. Izolatka przeszczepowa. Tak, to właśnie miejsce, gdzie trzeba zachować szczególną ostrożność przed bakteriami i innymi drobnoustrojami czającymi się wszędzie dookoła.
Codziennie rano około godziny 6:00 przychodziła do mnie Pani sprzątająca, która 3-krotnie (tzn. kolejno 3 różnymi środkami) myła całą salę. Naprawdę całą, łącznie ze ścianami (plastikowymi), podłogą, stoliczkiem i każdym meblem, który specjalnie odsuwała, żeby nie pominąć ani kawałka powierzchni. Niewiarygodne, prawda? Normalny człowiek pomyślałby pewnie, że to przegięcie, ale tylko STERYLNE warunki mogły mi pomóc w powrocie do zdrowia.
Pościel musiała być również zmieniana codziennie i nie było od tego wyjątków. Czasami naprawdę nie miałam siły, żeby zwlec się z łóżka, ale to i tak nie było żadne usprawiedliwienie, bo nigdy mi nie odpuścili. Panie pielęgniarki zmieniały nie tylko poszewkę na kołdrę i poduszkę oraz prześcieradło, ale również myły całe łóżko i materac środkiem odkażającym, którego zapachu wyjątkowo nie lubiłam. Pościel przychodziła prosto ze "sterylki" podwójnie zafoliowana. Pierwsze opakowanie zewnętrzne zdejmowano przed salą, a dopiero z drugiego rozwijano ją w środku. Śmierdziała chemicznymi środkami piorącymi oraz była szorstka i nieprzyjemna w dotyku. Tak bardzo tęskniłam wtedy za moim łóżkiem i marzyłam, żeby spędzić choć jedną noc w domu.
Podobnie było z odzieżą. W sumie nigdy nie nosiłam piżamy. Przypominałaby mi o chorobie i niepotrzebnie pogarszała moje samopoczucie, a tego starałam się uniknąć. Zazwyczaj nosiłam T-shirty i legginsy, były najwygodniejsze. Mama przygotowywała wyprane oraz wyprasowane (gorąca temperatura odkaża) komplety ubrań i bielizny na każdy dzień. Zanim je założyłam, wędrowały jeszcze dzień wcześniej do "sterylki" i wracały potem w takich właśnie opakowaniach...



...a do tego strasznie wygniecione. Ciuchy traciły kolor, blakły, zupełnie jakby były wypalane, a te które nie były wykonane z bawełny, potrafiły się skurczyć nawet o kilka rozmiarów. Nie mam pojęcia co tam z nimi robili, ale po powrocie ze szpitala, wszystkie nadawały się do wyrzucenia...

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz