Na oddziałach onkologicznych zazwyczaj zatrudniany jest psycholog, który ma pomagać pacjentom w oswojeniu się z chorobą oraz przetrwaniem długiego i ciężkiego leczenia.
Działa to mniej więcej w ten sposób, że w ciągu kilku dni od pojawienia się nowego pacjenta, odwiedza go (niby przypadkiem) "dobra ciocia", która przychodzi porozmawiać z dzieckiem, pobawić się, pożartować, a przy okazji wyciąga odpowiednie informacje, potrzebne do stworzenia czegoś na kształt analizy psychologicznej. Później, na podstawie takiej właśnie notatki oraz konsultacji, lekarze przypisują dziecku tabletki o mocniejszym lub słabszym działaniu. Staje się ono po nich bardziej senne i obojętne na wszystko. Mniej płacze, mniej krzyczy i ogólnie nie stwarza już tylu problemów np. nie wyrywa się tak bardzo przy wkłuwaniu wenflonów. W pewnym momencie, mama zauważyła, że stałam się apatyczna, melancholijna i przygaszona. I chociaż naturę mam raczej spokojną, zmieniłam się nie do poznania. Nie interesowało mnie w ogóle co do mnie mówi, właściwie nie chciało mi się z nikim i o niczym rozmawiać. Straciłam całą dotychczasową energię. Niektórzy mogliby to uznać za typową reakcję na sytuację, w której się znalazłam. Ale mama doskonale wiedziała, że mam silną psychikę, podobnie jak i ona, zwłaszcza biorąc pod uwagę nasze wcześniejsze doświadczenia życiowe. Więc kiedy zaczęła się bardziej interesować tym, co mi podają, zwróciła uwagę na małe różowe tabletki, przynoszone regularnie... Co ciekawe, gdy zapytałyśmy pielęgniarki o ich działanie, usłyszałam najpierw, że z dzieckiem nie będą na ten temat rozmawiać (chociaż miałam już ukończone 16 lat i nawet w świetle prawa podpisywałam wszystkie zgody na badania, transfuzje itp.), a później, gdy mama ponowiła pytanie bez mojej obecności, wymigując się od odpowiedzi, stwierdziły że nie są kompetentne do udzielania takich informacji...
Dopiero po rozmowie z moją prowadzącą wszystko się wyjaśniło, chociaż... do samego końca nie chciała powiedzieć wprost o co tak naprawdę chodzi. Po kilku negocjacjach, powracaniu do tematu oraz zapewnieniach z naszej strony, że jestem "zrównoważona psychicznie" i że naprawdę, nie muszę brać niczego na "wyciszenie", ani dla mojego dobra, ani dla większego komfortu znoszenia bólu i cierpienia w najbliższych miesiącach, udało nam się uprosić odstawienie tych i zapobiec podawaniu w przyszłości innych, bez naszej wiedzy, tabletek "na poprawę nastroju". Nie było to łatwe, ponieważ na tym oddziale podpisując ogólną zgodę na początku, pozwalasz im właściwie na wszystko, a lekarze często czują się... urażeni, takimi sytuacjami jak ta. Postrzegają to jako podważanie ich decyzji i kwestionowanie metod leczenia, pomimo najdelikatniejszych sposobów, którymi próbowalibyśmy przedstawić im nasze stanowisko. W ich oczach byłam zbyt dociekliwym i wiążącym fakty pacjentem. A przecież każdy z nas ma prawo do własnego zdania. Bo czy to źle, że zadajemy pytania? Czy nie mamy prawa mieć wątpliwości, strachu, obaw wynikających z niewiedzy? Przecież tu chodzi o nasze ŻYCIE!
Już w pierwszym zdaniu oceny psychologicznej (pisałam o niej na początku), której kopię, nawiasem mówiąc, moja mama wyciągnęła na potrzeby złożenia jako zaświadczenie do szkoły, gdzie naukę przerwałam, było coś takiego:
"poziom inteligencji badanej kształtuje się na poziomie inteligencji wysokiej (...) jest oporna na działanie dystraktorów, jest osobą zmotywowaną" - zmotywowaną, cokolwiek to znaczy... Dalej:
"odznacza się zdolnością rozumowania, (...) emocjonalnie angażuje się w podejmowane działanie"
Czy to że o d z n a c z a m s i ę zdolnością rozumowania, naprawdę zasługiwało na takie podkreślenie..? ;) Dalszy komentarz wydaje się zbędny.
Wracając do pierwszej rozmowy z panią psycholog, bez żadnych uprzedzeń, mogę powiedzieć, że prywatnie wydała mi się bardzo sympatyczną kobietę, przyjazną, pełną życia, entuzjastyczną, z ciągłym uśmiechem na twarzy. Niestety, gdy schodziłyśmy na temat choroby, miałam wrażenie, że jest mało empatyczna i mimo ogromnego doświadczenia, nie potrafi zrozumieć co teraz przeżywam.
Jej podejście, trochę nieadekwatne, po prostu do mnie nie przemawiało. Przy kolejnych wizytach, każdorazowo opowiadała mi, gdzie ostatnio była z przyjaciółką oraz jak spędzała wakacje na dalekich, zagranicznych i ekskluzywnych wycieczkach. Pokazywała zdjęcia, opaleniznę i nowe paznokcie. Mi za to, nie dawała nawet dojść do słowa, przez co miałam wrażenie, że specjalnie dobija mnie pokazując rzeczy nieosiągalne i przypominając co tracę przez leżenie w szpitalu. Kiedyś nawet się przy niej rozpłakałam, a ona mimo to kontynuowała swój monolog, próbując obrócić to w żart. Mama wtedy delikatnie ją wyprosiła, a przy kolejnych wizytach udawałam już, że się źle czuję, bo nie chciałam jej urazić mówiąc wprost, że zamiast pomagać mi, wywołuje przeciwny skutek. Zazwyczaj w takich sytuacjach, tzn. gdy spotykałam kogoś kompletnie pozbawionego wyczucia, przez dobre wychowanie i nie chcąc robić przykrości drugiej osobie, wolałam się nie odzywać. Podobnie było z jej perfumami... Ich zapach, tak bardzo intensywny, powodował mdłości, czy nawet wymioty u niejednego dziecka. A przecież jako psycholog pracująca na oddziale hematologii miała bezpośredni kontakt z pacjentami po chemii, mimo to nie słyszałam, aby ktokolwiek zwrócił jej kiedyś uwagę... Rodzice chorych dzieci woleli jej unikać. Podobno wtrącała się również w ich sprawy prywatne, zarzucając np. że żyją bez ślubu, w konkubinacie, a potem umieszczała takie notatki na wypisach. Zresztą na moim wypisie przeczytałam również rzeczy, których zupełnie się nie spodziewałam i pisząc tutaj już nie warto ich nawet powielać...
Nie mam dobrych skojarzeń z zawodem psychologa.
Nie pomógł mi nigdy.
I mimo że nie rozumiem ludzi, którzy korzystają z jego pomocy, nie neguję tego.
Każdy powinien trzymać się tego co mu pomaga.
W moim przypadku alternatywą do rozmów z psychologiem, bezkonkurencyjne okazały się kolorowanki antystresowe:
Precyzyjne, ładne te malunki :-) Masz talent w pisaniu i rysowaniu. Do tego taaaaaaaka dzielna!!! Pisz dalej, czekam :-)
OdpowiedzUsuńPs, po twoich wpisach wnioskuję, że sama jesteś dobrym psychologiem :-)
Pomimo drżącej ręki... Dziękuje! Heh.
UsuńPostaram się poprawić z częstotliwością pisania. :)
Jesteś mega dzielna!!!!
OdpowiedzUsuń... ^^)
Usuń