14 listopada 2016

Plan leczenia.

Jakie mam szanse, że wyzdrowieję? - to było pierwsze pytanie, które zadałam, gdy minął pierwszy szok. Wiedziałam, że czeka mnie długa walka. Wiedziałam, że nie będzie łatwo. Wiedziałam też, że może się nie udać. Ale za wszelką cenę chciałam usłyszeć, ile procent wynosi prawdopodobieństwo, że będę żyła. Pani doktor, która została moją prowadzącą, miała wyjątkowy talent do uchylania się od odpowiedzi. Tłumaczyła, że to tylko statystyki, tabelki i nie warto się tym przejmować. Każdy przypadek jest inny. Jednak pod wpływem mojego intensywnego nacisku wydusiła w końcu, że 50%, czyli fifty-fifty. Albo się uda, albo nie. Teraz, jak o tym myślę, to jestem jej wdzięczna za taką odpowiedź. Być może, gdyby powiedziała mi jakie są realne szanse, załamałabym się i nie podjęłabym próby walki. Wiele zależy od nastawienia. Jeśli wierzysz, ze ci się uda i robisz wszystko żeby tak było, to naprawdę tak będzie. I nie są to banalne słowa. Ktoś mi kiedyś opowiadał, że był taki chłopiec na oddziale, który mimo że miał lepsze rokowania niż ja, poddał się i przegrał. Gdyby ludzie idący na wojnę z góry zakładali, że im się nie uda, nigdy nie odnieśliby sukcesu. Mój wróg miał przede wszystkim przewagę liczebną : 70% kontra 30% (prawie 3/4 szpiku było zajęte przez komórki nowotworowe).  Kolejną jego mocną stroną było to, że cholernie szybko się rozmnażał w moim organizmie, jak sama nazwa wskazuje - ostra białaczka, a nie przewlekła.  Ale właśnie, to był mój organizm. To ja w nim rządzę. I postanowiłam, że wypędzę stąd niechcianego lokatora.
Plan był taki: 5 cyklów chemioterapii i 1 rok leczenia podtrzymującego. Oczywiście to była najbardziej optymistyczna wersja, jaką mogłam sobie założyć.
1 cykl miał się składać z 7-9 dni wlewu dożylnego chemii i 2-4 tygodni przeznaczonych na regenerację szpiku. Dostawałam chemię w stężeniu 3x mocniejszym niż w przypadku ALL, czyli ostrej białaczki limfoblastycznej. Podawano ją różnie, czasami przez 3 godz., potem kilka godzin przerwy i kolejne 2 godz., później znowu przerwa i kolejne 12 godz... Najgorzej wspominam wlew ciągły trwający 96 godz., leżałam wtedy przez cały czas na łóżku, słaba, prawie nic nie jadłam,  i tylko odliczałam, ile zostało do końca. W trakcie tych 5 cyklów przebywałam cały czas w szpitalu.
Leczenie podtrzymujące miało polegać na przyjmowaniu chemii w tabletkach i zakładało, że jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, będę w tym czasie przebywać w domu. Niestety do tego etapu nie doszłam, ponieważ w międzyczasie zmieniono protokół, ale o tym później..
Perspektywa spędzenia w tym miejscu tak dużej ilości czasu była przerażająca. Tak z dnia na dzień, zostawiłam wszystko i nie miałam nawet chwili, żeby się na to przygotować. Nie zgodzili się nawet, żebym pojechała do domu zabrać jakieś rzeczy - liczyła się każda godzina, trzeba było jak najszybciej podać pierwszą dawkę chemii. Było mi potem wstyd, że zostawiłam taki bałagan w pokoju, bo gdy prosiłam kogoś o przywiezienie tego czy tamtego, to nie potrafiłam nawet określić gdzie mogłoby się to znajdować...

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz