29 stycznia 2017

Sterylność... ale łazienki brak.

- "Co ty tam robiłaś przez tyle czasu? Nie nudziłaś się?"
Nie, nie nudziłam się. Nie miałam czasu na nudę. Ciągle ktoś czegoś ode mnie chciał, a ja nie miałam siły na nic. Jedyne o czym marzyłam, to żeby wszyscy dali mi w końcu święty spokój.
- "Pewnie już obejrzałaś wszystkie filmy i przeczytałaś mnóstwo książek..."
To nie tak. Niewiele czytałam, bo bolały mnie oczy i literki jakoś same się rozjeżdżały. W telewizji na ogół też nie było nic ciekawego, same tragedie. Nie chciałam już słuchać o problemach innych... A mam wrażenie, że w mediach poruszają właśnie tylko takie tematy, nieuchronnie zmierzające w kierunku depresji...
Bardzo dużo czasu w ciągu dnia zajmowała mi higiena osobista. W izolatce przeszczepowej nie było jednak łazienki. Dziwne, prawda? Znajdowała się obok sali, z której NIE WOLNO mi było w ogóle wychodzić. "To gdzie będę myła ręce?" - zapytałam. Nie miałam dostępu nawet do zwykłego zlewu, co wydawało mi się nienormalne, bo zawsze myślałam, że mycie rąk to podstawa przy zachowaniu szczególnej ostrożności wobec bakterii... A tu, dostałam tylko pudełko chusteczek dezynfekujących. Ich zapach będę pamiętać do końca życia. Potrzeby fizjologiczne załatwiałam korzystając z "tronu", czyli krzesła z wyciętą dziurą i podstawionym wiaderkiem. Było zmieniane przez pielęgniarki każdorazowo, więc spokojnie, jakkolwiek prymitywne mogłoby wydawać się takie rozwiązanie. :) Obowiązywał bilans płynów, tzn. mierzono ile wydaliłam oraz zapisywałam ile dokładnie wypiłam w ciągu doby. Liczono także objętość wszelkich kroplówek i leków podawanych dożylnie. Ważyłam się codziennie. To był prawdziwy wyczyn - wstać z łóżka i dojść aż trzy kroki, żeby stanąć na wagę... Jeśli chodzi o kąpiele, należały one do niezbyt przyjemnych obowiązków. Dzień w dzień to samo, a z czasem przerodziły się już nawet w swego rodzaju rytuał. Służył do nich taki oto jednorazowy zestaw:



W butelkach znajdowała się jałowa woda, uprzednio podgrzana w mikrofalówce, którą wlewało się do niebieskiej kuwety. Co prawda przez pierwsze kilka minut była gorąca, ale potem bardzo szybko stygła... Początkowo myłam się sama używając jednorazowych gazików, którymi trzeba było dokładnie przetrzeć całą powierzchnię ciała. Później bardzo pomagała mi mama, bo dla mnie niesamowitym wysiłkiem było zwykłe podniesienie ręki, nie mówiąc już o wyginaniu się tu i ówdzie. Oprócz tego, po każdej kąpieli musiałam się cała nakremować, ponieważ po przeszczepie skóra robi się wyjątkowo sucha. I dochodziły jeszcze przeróżne krople, płyny i maści, używane nawet po kilka razy dziennie. Śmiałam się, że układając tą listę nie pominęli żadnej dziurki mojego ciała:



Prawie cały czas obowiązywał zakres maksymalny, a ja nie mogłam sobie ani trochę odpuścić, bo od razu odczułabym fatalne tego skutki. Kiedyś spróbowałam z kroplami do oczu. Stwierdziłam, że nic się przecież nie stanie, jeśli będę ich używać 2, a nie 3 razy dziennie. Potem oczy zaczęły mnie tak szczypać, że przez kilka dni nie byłam w stanie znieść sztucznego światła ani oglądać telewizji...
Ja tam naprawdę miałam co robić.
I nie nudziłam się wcale.
Moja mama też nie miała lekko. Sterylność musiała być przecież na najwyższym poziomie. Kiedy rano dzwoniła do mnie mówiąc, że już wychodzi, to wiedziałam, że będzie dopiero za godzinę, chociaż mieszkała dosłownie 5 minut od budynku szpitala. :) Po wejściu na oddział przechodziła w sumie przez 7 par drzwi. Za każdym razem musiała się najpierw cała wykąpać. Łącznie z włosami, bo na nich jest najwięcej baterii. Ta sama zasada dotyczyła personelu pracującego na tym piętrze. Jeśli wyskoczyła w środku dnia np. do sklepu, albo poprosiłam ją, żeby mi coś przyniosła, to bez żadnej ulgi ponownie brała prysznic i myła włosy, aby wnieść dalej na sobie jak najmniej bakterii zewnętrznych.
Potem przebierała się w szpitalną odzież, zmienne obuwie, a następnie przechodziła dalej. Przed samym wejściem do mojej sali zakładała fartuch, maseczkę, czepek na włosy i rękawiczki. I tak ubrana siedziała przy moim łóżku przez wiele godzin, w temperaturze 30 stopni, bo mi było wiecznie zimno i ciągle prosiłam o podwyższenie temperatury. :) Włosy jeszcze wilgotne, zaparzone w czepku, wypadały jej garściami. A dłonie miała strasznie odparzone od rękawiczek. Gdy tylko próbowała ukradkiem zdjąć je pod stołem, od razu zauważali to na kamerze i dostawała upomnienie. Normalnie jak w Big Brotherze. I tak dzień w dzień. Przez cały czas. Kiedy wyszłam w końcu z zamknięcia, nie poznawałam praktycznie nikogo, bo wszyscy przychodzili do mnie właśnie tak zamaskowani. Niezależnie od tego czy był to lekarz, pielęgniarka czy pani sprzątająca...
Sterylność na tym oddziale była OGROMNA, przez co czułam się jak w jakimś laboratorium. Mój układ odpornościowy został całkowicie zniszczony. A ja byłam takim małym bezbronnym kurczaczkiem, wygrzewanym w jałowym otoczeniu, na którego wszyscy chuchali, dmuchali i starali się go obronić nawet przed najmniejszą bakterią, czającą się niepostrzeżenie niczym cichy zabójca.

4 komentarze :

  1. nie wyobrażałam sobie, ze tak to wygląda....

    OdpowiedzUsuń
  2. Współczuję mega... Nie powiem że wiem co czujesz bo nigdy tego nie doświadczyłem, lecz sobie to wyobrażam... Ale dajesz radę to najważniejsze

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie wiem czy to się zmieniło przez te 2-3 lata ale z twoich opisów wygląda to strasznie. Osobiście jestem w trakcie drugiego przeszczepu w Katowicach ale warunki bytowe wydają się być o niebo lepsze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Warunki bytowe, ale w jakim sensie? Co konkretnie?

      Usuń