29 grudnia 2016

Dlaczego przeszczep?

W epikryzie jednego z wypisów szpitalnych znalazłam takie zdanie:

"Ze względu na długotrwałą aplazję szpiku po chemioterapii uniemożliwiającą stwierdzenie pełnej remisji, po konsultacji z prof. X, pacjentkę zakwalifikowano do allogenicznej transplantacji komórek krwiotwórczych od zgodnego dawcy niespokrewnionego".

Jak na razie chemia jest uznawana za najskuteczniejszą metodę leczenia raka, ale niestety ma wiele skutków ubocznych. W przypadku białaczki szpikowej wygląda to mniej więcej tak, że najpierw podaje się dożylnie przez ok. tydzień odpowiednie dawki różnych rodzai chemii, która potem zaczyna działać (wyniki krwi diametralnie się obniżają), jest czas na regenerację i leczenie przeróżnych powikłań, a następnie historia powtarza się od nowa - zaczyna się kolejny blok chemii, kolejne uderzenie i kolejna dawka trucizny. Według protokołu miałam zaplanowane właśnie 5 takich bloków. Mój organizm strasznie długo "odbijał się" po każdym z nich. Zwykle zakłada się, że powinno to trwać od 2 do 4 tygodni. Po 4 bloku, u mnie trwało to aż 8 tygodni! Być może wydłużyło się to tak poniekąd z powodu półpaśca, który nieplanowany przypałętał się wtedy gdzieś po drodze, ale mniejsza z tym... Kiedy ten okres regeneracji jest zbyt długi, istnieje duże ryzyko, że odnowią się komórki nowotworowe, które chcemy zniszczyć. Wtedy też nie można stwierdzić pełnej remisji, czyli uznać, że nastąpi całkowite wyleczenie lub przynajmniej unieszkodliwienie choroby.
Pamiętam do teraz rozmowę z Panią doktor, która przyszła osobiście poinformować nas o decyzji konieczności przeprowadzenia przeszczepu szpiku kostnego. Powiedziała mi wprost, iż z doświadczenia wie, że prędzej czy później wrócę na oddział ze wznową, której leczenia już pewnie nie przeżyję... To mogłaby być kwestia 3 miesięcy, może 2 lat, nie wiadomo... Ale bez przeszczepu, jest bardziej niż prawdopodobne, że tak właśnie się stanie. Te słowa mocno utkwiły mi w pamięci. Oczywiście miałam wybór, mogłam się nie zgodzić i skończyć leczenie zgodnie z planem ustalonym na początku. Co przez to zyskałabym? Jedynie kilka miesięcy spędzonych w domu... A co straciłabym? Szansę na długie życie...
Nie było się nad czym zastanawiać... Przeszczep był jedyną nadzieją.
W głowie od razu pojawiło się tysiąc pytań: Dlaczego tak się stało? Dlaczego leczenie nie poszło zgodnie z planem? Łudziłam się, że wszystko zmierza ku końcowi i że niedługo wrócę do dawnego życia. Nikt przecież wcześniej nie wspominał nawet o przeszczepie. Wiedziałam, że robi się go tylko w wyjątkowych sytuacjach. Za każdym razem, gdy usłyszałam, że ktoś szuka dawcy, ogarniało mnie współczucie... I wtedy do mnie dotarło: Kurde, czy ze mną jest aż tak źle..?

4 komentarze :

  1. Moja córeczka jest w tej samej sytuacji, ma AML M2 z genów niskie ryzyko, ale przez to że aplazja trwała 8 tygodni musi mieć przeszczep

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi się udało, więc mam nadzieję, że Pani córeczka... także pokona chorobę.
      Trzymajcie się.
      Pozdrawiam

      Usuń
  2. Witam jesteśmy 29 dobę po przeszczepie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witam - zdrówka życzę! ; )
      fajnie, że jesteście

      Usuń